|
Muzyka chrześcijańska dzisiaj
Przemek Siczek, 27.02-01.03.1998, Kraków Dlaczego zatem jest to impreza której poświęciłem godzinę blisko czasu na antenie a w internecie poświęcam wydarzeniu tyle miejsca, choć wkoło tyle festiwali? Po prostu dlatego, że wierzę, że takie spotkania czynią REALNĄ zmianę. Bóg czyni poprzez nie realną zmianę. Organizator nawet dużego festiwalu nie zastanawia się jak pomagać artystom w dotarciu do mediów, doskonaleniu warsztatu czy rozwoju duchowym. Dlatego takie spotkania jak ta sesja wypełniają bardzo istotną lukę - są krokiem do pełnego profesjonalizmu wierzącego artysty... Organizatorami sesji byli: Centrum Formacji i Kultury Chrześcijańskiej oraz Magazyn Muzyczny RUAH. Pośród wielu imprez związanych z promocją artystów muzyków chrześcijan większość jest do siebie bardzo zbliżonych. Są to festiwale, przeglądy muzyczne, rzadziej warsztaty. Spośród tego kalejdoskopu wydarzeń należy wyróżnić te, które stawiają sobie za cel budowanie środowiska. Ich zamiarem jest bardziej planowane działanie mające na celu tworzenie trwałej podstawy dla rozwoju muzyki z przesłaniem chrześcijańskim. Takich wydarzeń w Polsce jest zaledwie kilka rocznie. Szczególnie należy tu wyróżnić spotkania ludźmierskie, które stał się zaczynem nowej ewangelizacji poprzez muzykę. Nieprzypadkowo animatorami sesji muzycznej w Krakowie są ludzie z tego właśnie środowiska. Spotkanie w Krakowie dołącza do tego elitarnego grona w szczególny sposób. W odróżnieniu od inicjatywy ludźmierskiej główny nacisk kładziony był nie na muzyków jako artystów, ale na szeroko rozumianych promotorów muzyki z przesłaniem. Byli to z jednej strony dziennikarze, prezenterzy ze stacji radiowych a z drugiej muzycy, którzy są aktywnie zaangażowani w ewangelizację poprzez muzykę (zwłaszcza) młodzieżową. Do tego grona należą także ci, którzy zajmują się sprzedażą. Poza tym zaproszeni zostali wszyscy, którym bliska jest muzyka wykonywana przez chrześcijan. Byli to głównie liderzy muzyczni różnych wspólnot a także mniej znane zespoły amatorskie. W sumie około 250 osób. Program był bardzo napięty. Punktem głównym każdego dnia były dwie sesje z udziałem zaproszonych gości. Pierwsza sesja była poświęcona poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie "czy istnieje muzyka chrześcijańska?". Wyraźnie widać było, że zdanie na ten temat jest mocno podzielone, gdyż goście reprezentowali skrajne stanowiska - albo odrzucali to pojęcie (ale nie zjawisko) albo nie mieli doń większych zastrzeżeń. Zdaje się, że mimo chęci rozwiązania tego dylematu przez organizatorów w rezultacie większość uczestników nabrała do tego określenia dystansu (patrz księga gości KDM - Arek). Dyskusja była na tyle gorąca, że o. Bujnowski poświęcił całe jedno kazanie aby argumentować za swoim zdaniem (za), co uważam, że nie było do końca fair, z monologicznej natury samego kazania. Przyznam, że jak dla mnie, który nad tym zagadnieniem rozmyślam wraz z naszymi słuchaczami od kilku już lat, to wnioski, choć czasem radykalne, były dość słabo argumentowane. Padło jednak kilka dobrych myśli, z których najcelniejsza wydała mi się ta wypowiedziana przez Joachima, który zwykle mówi mało, ale jak już powie to tylko oprawić w ramki! Budzy też jest całkowicie przeciwny podziałom, wliczając w to muzykę współczesną. Maleo uzasadniał, że te podziały wywodzą się aż od okresu podziału na "sacrum - profanum" i są sztuczne. Kulenty był "za", ale uzasadniał to istotowo jak Budzyński tylko odwrotnie - "szufladki" są przecież potrzebne do życia! Nikt niestety nie zauważył, że styl muzyczny i przesłanie to dwa różne "byty" i logicznie nie można ich zestawiać! Brak tego spostrzeżenia spowodował mętlik w głowie - podejrzewam - wielu uczestników, bo wydawało się, że obaj (i Budzy i Kulenty) mieli rację, choć byli w opozycji. Budzyński miał rację, broniąc jako muzyk swojej kreatywności w oczach innych, jednakże argumentował ją niewłaściwie, uzasadnijąc, że szufladki są bez sensu. Z pewnością muzyk nie lubi być zaszeregowny do konkretnego gatunku muzyki ale w nie ma nic zdrożnego w katalogowaniu muzyki bo przecież bez tego byłby jeden wielki chaos (albo raczej hałas). Natomiast Kulenty bronił szufladek, w tym "chrześcijańskiej". Dla mnie samo stwierdzenie "muzyka chrześcijańska" to tzw. oksymoron - czyli zestawienione pojęcia są ze sobą sprzeczne. Może w tym wypadku nie jest to typowa sprzeczność ale brzmi to tak mniej więcej jak takie pojęcia typu "wrażliwe krzesło", "zdenerwowane drzewo". Jest to przypisanie danej rzeczy cechy spoza jej zakresu. Muzyka to dźwięki a dźwięki nie mogą być moralne albo religijne (czyli chrześcijańskie). Zamęt wynika z braku rozróżnienia przesłania (to nie tylko tekst) od samej muzyki. W wyniku tego mówi się też, że jakaś muzyka jest szatańska - ta sama niekonsekwencja! Dlatego też logicznym wydaje się określenie "muzyka z przesłaniem (przekazem) chrześcijańskim", które choć o jedno słowo dłuższe o tyle wiernie oddaje prawdę. Tej myśli jednak nie miałem możności wtedy rozwinąć publicznie i trochę mi szkoda. Wydaje się to być uzasadnione jedynie w odniesieniu do muzyki jako zjawiska, ale ja tu podzielam pogląd Maleo (albo on mój, bo kiedyś rozmawiając tak właśnie mu to argumentowałem), że podział życia na dwie sfery religiną i tą niereligijną jest wręcz szkodliwy i jestem mu bardzo przeciwny. Mocną wypowiedź miał Budzy, bardzo trafnie pytając gdzie na koncertach 2Tm2,3 są ludzie wrodzy Bogu - anarcho-punkowie i okolice? Była to mocna krytyka pod adresem chrześcijan, którzy się świetnie bawią na ich koncertach a nie przyprowadzają na nie swoich niewierzących przyjaciół. Ta mocna "oziębłość" wynika z faktu, że współcześnie chrześcijanie nie potrafią oddać wszystkiego Bogu tylko wciąż starają się cząstkę zachować dla siebie. Tu padło bardzo mocne porównanie do prostytutki, która jak się nawraca, to całym życiem, bo już jest na dnie i nic nie może stracić. Była to dobra opinia, lecz porównanie z ową wiekową profesją dla niektórych chyba było gorszące i chyba nie było konieczne. Wzbudziło w każdym razie intensywne rozmowy kuluarowe. Drugą sesję zasadniczo wypełnił Leszek Tokarski i z racji, że czas był ograniczony, nie starczyło go na większą dyskusję. Przewodził temat festiwali. Zwrócona została uwaga, że wielu organizatorów koncertów muzyki z przesłaniem wcale w nią nie wierzy lub nie zna, co powoduje, że na tzw. "chrześcijańskim" festiwalu brak... chrześcijan jako wykonawców. Podano przykłady. Krzysztof Wodniczak - jeden z pomysłodawców Jarocina (tak!) następnie zasugerował powstanie anty-Jarocina co zbulwersowało Budzego i nie tylko (bo mnie też). Ja powiedziałem, że chrześcijanie robią wszystko na wzór świata a potem się dziwią, że coś się nie udaje. Chodzi tu o zasadę Jan Chrzciciela, który miał zasadę "trzeba abym ja był coraz mniejszy, a Jezus rósł". Bóg nie używa przecież ludzi pysznych. Zwróciłem uwagę na stronę duchową, że nie wystarczy zachowywać się jak chrześcijanin aby być naprawdę artsytą, który służy Bogu. Szkoda mi tylko, że na tę sesję nie zaproszono innych dziennikarzy, licznie obecnych na sali, zamiast np. muzyków. Oprócz sesji były zajęcia w grupach (10 - 15 osób), gdzie dzieliliśmy się odnośnie tego jak Bóg działał w naszym życiu poprzez muzykę. Było wiele wspaniałych świadectw i to na kilku płaszczyznach. Jedna to, że ktoś się nawracał słuchając chrześcijańskiego przekazu w muzyce. Inna to świadectwo jak posługa muzyczna ubogacała życie i zbliżała do Boga. W wielu grupach poruszano inne tematy związane z muzyką, mimo ustalonych na dyskusję pytań co świadczy o tym, że istniała tego wyraźna potrzeba. Drugim pytaniem w dyskusji był bezpłatny marketing na rzecz magazynu RUAH, a mianowicie należało w grupach zastanowić się co można w nim jeszcze zmienić. Przyznam, że byłem tym zasmucony, dlatego, że było to w sytuacji gdy tak mało mieliśmy czasu na bliższe poznanie się ze sobą i można było to zrobić prosząc o odpowiedź np. na kartkach w innym, wolnym czasie. Nawiązując do tematu. Magazyn RUAH uczynił niewiarygodny postęp jeśli chodzi o szatę graficzną, zakres materiału, objętość i muszę przyznać, że jest wspaniałą wizytówką dla rodzącego się w Polsce rynku z przesłaniem. Wydawcom sugerowałbym jednak nie dalsze dążenie do poprawy wyglądu i objętości, ale intensyfikację działań w kierunku profesjonalizmu. Profesjonalizm - wyjaśniam - rozumiem jako w pełni obiektywne i fachowe traktowanie tematu. W przypadku magazynu RUAH jest to utrudnione gdyż wydawnictwo "m" jest przede wszystkim producentem tej muzyki i widać lekką tendencję aby pismo zachwalało swoje, w końcu, produkty. Takie niestety mam wrażenie, gdyż niektóre recenzje są mocno przesłodzone a w skład redakcji wchodzi grupa ludzi z tego samego wąskiego środowiska - choć przecież katolicki znaczy powszechny. Wydawcy mając chęć tworzenia magazynu o zasięgu ponadregionalnym i ponadpodziaływym muszą mieć tego świadomość. Brak takiego obiektywizmu może spowodować, że pismo może stać się takim biuletynem firmowym jakie wydaje w końcu wiele wytwórni płytowych w naszym kraju. Pozostały czas wypełniony był wspólnym uwielbieniem (w tym codzienna eucharystią), połączonym z nauką śpiewu, które profesjonalnie (jak zwykle) prowadził o.Bujnowski z towarzyszeniem chóru Deus Meus. Możliwe, że ten czas kiedy wzrok kierowaliśmy na Boga był bardziej wartościowy od tego kiedy kłóciliśmy o nasze szufladki! Chwała Panu, On naprawdę działa w naszej słabości! Inna refleksja: na takich spotkaniach, kiedy większość ludzi zna nuty i nie słychać fałszu, wrażenie uwielbienia Boga w harmonii jest szczególnie silne. Reasumując - Prawdopodobnie większość z zakładanych tematów nie została poruszona (ekumenizm, liturgiczny charakter, media). Z drugiej strony wiele innych niezaplanowanych ale też istotnych nie zostało rozwiniętych w wyniku słabej dyscypliny wypowiedzi. Miałem chwilami wrażenie braku koncepcji całości i chaotyczności a czasami element komercyjny (kupujcie RUAH) był dość natarczywy. Do końca nawet nie wiem czy te tematy tak żywo interesowały wszystkich uczestników. Zespoły z pewnością bardziej przyjechały aby nawiązać kontakty niż aby oddawć się dywagacjom odnośnie muzyki i przesłania. Dlaczego zatem jest to impreza której poświęciłem godzinę blisko czasu na antenie a w internecie poświęcam wydarzeniu tyle miejsca, choć wkoło tyle festiwali? Po prostu dlatego, że wierzę, że takie spotkania czynią REALNĄ zmianę. Bóg czyni poprzez nie realną zmianę. Organizator nawet dużego festiwalu nie zastanawia się jak pomagać artystom w dotarciu do mediów, doskonaleniu warsztatu czy rozwoju duchowym. Dlatego takie spotkania jak ta sesja wypełniają bardzo istotną lukę - są krokiem do pełnego profesjonalizmu wierzącego artysty, zarówno warsztatowo jak i na płaszczyźnie duchowej. I dlatego także, że wracając z Krakowa byliśmy sobie znacznie bliżsi jako bracia i przyjaciele. Nie uważam zatem za istotny faktu, że organizatorzy nie zrealizowali swoich założeń punkt po punkcie. Mimo dość chaotycznych początków w Ludźmierzu - formuła zmieniała się kilkakrotnie - czas pokazał , że ich owoc jest przewspaniały. Z racji, że sesja inicjowała cykl takich spotkań w latach następnych, zakładam, że przejdzie ono podobną ewolucję i także dzięki niemu w polskich mediach będzie coraz więcej artystów śpiewających z inspiracji Ducha. Szczególne podziękowania dla o. Andrzeja Bujnowskiego, który był "dobrym duchem" imprezy, zupełnie jak w Ludźmierzu, "m"-ce za świetny pomysł i dwa wspaniałe koncerty (Tośka, Deus Meus, Joszko, Stopa), z których drugi (Jacek Kowalski) odbył się w nastrojowych piwnicach "Chimery". Dla mnie jako warszawiaka jest to szczególnie miłe. |